7 pytań do…samej siebie

7 pytań do…samej siebie

"7 pytań do..." - słów kilka o cyklu

Cykl „7 pytań do…” powstał z potrzeby poznawania oraz prezentowania świata kobiet.
Tego, co jest dla nich najważniejsze, co je motywuje do działania, co zniechęca, czego się obawiają, o czym marzą.
Pytania, i odpowiedzi na nie, pokazują rzeczywistość, obrazują marzenia, tęsknoty i cele, bywają drogowskazem.
Chcę zachęcić kobiety do zadawania sobie pytań i szukania na nie odpowiedzi, by odkryć to, co ukryte i żyć w zgodzie ze sobą.

Do cyklu zapraszam kobiety, których poczynania obserwuję, od których uczę się i czerpię inspirację, które podziwiam i których miejsca w sieci polecam.
Często znam je jedynie z internetu i zadanie im 7 pytań, a potem czytanie odpowiedzi, jest doskonałą okazją do tego, by odkryć je w innym wymiarze.

Miłego czytania!

Różne kobiety, różne doświadczenia, różna droga, różne światy.
Te same pytania.
A odpowiedzi?

Liwia Pawlik*

  1. Co jest dla Ciebie najważniejsze? Jaki jest cel Twojego życia?

Chcę żyć tak, by pod koniec życia móc powiedzieć, że czuję się zrealizowana, wypełniona i odchodzę spokojnie. Chcę kochać siebie, bo to pozwala mi kochać świat i innych ludzi, być otwartą na to, co przynosi każdy dzień, przyjmować to ze spokojem i działać zgodnie ze sobą.

To dla mnie ważne. Płynąć z falą, nie przeciwko niej.

Dużo się w swoim życiu nawalczyłam. W różnych jego aspektach. I nie chcę walki. Chcę współpracy i wewnętrznego spokoju. To one dają mi moc do tworzenia mojego życia takim, jakiego pragnę.

  1. Co uznałabyś za najlepszą rzecz w Twoim obecnym życiu?

Wolność wyboru. Bardzo to doceniam, że doszłam do momentu, w którym mogę wybierać.
Ta wolność to stan umysłu, do którego prowadziła mnie długa droga wypełniona wieloma  „powinnam” i „muszę”. Dzisiaj dokonuję świadomego wyboru, podejmuję decyzję i biorę za nią odpowiedzialność. JA. Tym sposobem to ja steruję swoim życiem i ja wybieram drogę, którą idę.
I na nikogo nie mogę zrzucić odpowiedzialności za miejsce, w którym jestem. I nie chcę tego robić.  Świadomość, że to JA decyduję o kształcie mojego życia jest dla mnie mocno twórcza i pobudzająca do działania, lub niedziałania, gdy tego chcę. Po prostu wybieram.

  1. Czego się boisz? Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem?

Choroby. Swojej lub bliskich. Takiej poważnej, powalającej lub odbierającej życie.
Gdy to piszę, ciarki przechodzą mi po plecach i czuję ścisk w gardle.
Naprawdę się tego boję.
Dlatego badam się systematycznie, by ten strach zmniejszyć. Bada się również mój syn, który z racji treningów poddawany jest badaniom systematycznie.
Niestety nie mam wpływu na moich bliskich, na ich podejście do tematu.
Ja, ze strachu przed chorobami, badam się. Oni, z tego samego powodu, badań unikają.
I wyzwaniem jest dla mnie akceptowanie tego stanu. Dużym wyzwaniem.

  1. W czym jesteś naprawdę dobra?

Gdy tak patrzę na siebie i swoje życie to myślę, że moim dużym atutem jest podejście do zmiany.
Zmianę traktuję jako szansę, a nie zagrożenie.  Dużo z nich inicjuję sama i z dużym spokojem i optymizmem, co do ich powodzenia, realizuję to, co założyłam. Z wszelkimi konsekwencjami, które napotykam po drodze.
Podobnie rzecz się ma ze zmianami, które przychodzą z zewnątrz. Może tylko trochę dłużej trwa proces oswajania, a raczej planowania mojego do niej podejścia, gdy taka zmiana spadnie na mnie nagle i niespodziewanie.
I lubię to w sobie. Bardzo.

  1. Co Cię motywuje, dodaje skrzydeł? Co wysysa z Ciebie energię i zapał?

Pomysł, idea, zadanie do wykonania, w którego sens wierzę. Wtedy czuję przypływ energii, rozwijają mi się skrzydła u ramion i działam, jak natchniona.
Motywuje mnie dodatkowo wiedza związana z motywacją. Tak, tak. To nie pomyłka.
Świadomość, że motywacja to takie uczucie, które ma tendencję do zanikania, zniżkowania lub zanikania bardzo mi pomaga. Bo wtedy włączam przyjaciółkę motywacji, czyli samodyscyplinę ( oj, jak ja kiedyś nie lubiłam tego słowa…), która pomaga mi doprowadzić temat do końca. A czasami zdarza się, że cudowne uczucie motywacji wraca i znów czuję motyle w brzuchu.
Bo motywacja pozwala mi zacząć, a samodyscyplina skończyć. I cudne jest to, że mam w sobie je obie.

A co do wysysania  – tracę zapał, gdy długo mierzę się z ludzkim „nie uda się”, „po co Ci to”, „ i tak nic z tego nie będzie”, „zostaw to, zajmij się lepiej czymś innym” itp.
Jestem dosyć odporna na takie słowa, jednak powtarzane często potrafią odebrać mi cały zapał.
Przychodzi taki punkt krytyczny, gdy wybucham. Potem jakiś czas zabiera mi powrót do siebie i do przywrócenia sobie sensu własnego działania.

  1. O czym marzysz? Czego aktualnie pragniesz? Do czego usilnie dążysz albo za czym tęsknisz?

Na tu i teraz, prozaicznie, pragnę stabilizacji finansowej, którą z lekka utraciłam w związku ze zmianami, które wprowadziłam w swoim życiu. I być może pieniądze nie są najważniejsze, bo nie są, jednocześnie dają poczucie bezpieczeństwa i możliwość realizacji własnych planów i marzeń.
Do tego dążę Teraz. By to, co robię, dawało mi finansowe bezpieczeństwo.

  1. Jakie pytanie chciałabyś usłyszeć?

Ile masz lat?

„Kobiet o wiek się nie pyta” – taki utarty frazes powtarzany i słyszany od dziecka.
I tym sposobem kobiety wstydzą się mówić o swoich latach, jakby to im uwłaczało, że z kolejnym rokiem są coraz starsze, a przecież nie powinny.
Chciałabym to odczarować. Głównie dla siebie. Bo we mnie również ciągle tkwi ten stereotyp.

Mam 45 lat.
Gdy patrzę na siebie w lustrze widzę kobietę, na której twarzy wypisana jest jej historia i droga.
Zmarszczki, worki pod oczami, delikatne bruzdy wokół ust, przebarwienia, siwe włosy.
Jestem tu, gdzie jestem i jestem tym, kim jestem, dzięki tej historii.
Mam 45 lat.

*Liwia Pawlik

Sama pisze o sobie:
12 lat temu wskoczyłam na drogę zwaną rozwojem osobistym. I lubię powtarzać za moją przyjaciółką Agatą, że ta droga nie ma końca. Na szczęście!
Więcej o mnie przeczytać możecie klikając TUTAJ.

PS. Droga Czytelniczko, jakie byłyby Twoje odpowiedzi? Może zechcesz się nimi podzielić? Napisz do mnie.

Kto i za co jest odpowiedzialny?

Kto i za co jest odpowiedzialny?

Czy kobieta może coś wynieść z lektury przeznaczonej dla mężczyzn?

Po książkę Juula „Być mężem i ojcem” sięgnęłam z ciekawości i choć pisana jest ona z myślą o ojcach okazało się, że znalazłam w niej również coś, co po raz kolejny otworzyło mi oczy na relacje rodziców między sobą. Znacie to uczucie, gdy czytacie zdanie, albo fragment książki i całe wnętrze w Was się z tym zgadza? I jest jak olśnienie. Jak mogłam wcześniej na to nie wpaść? Może gdzieś już o tym było, może ktoś, w jakiejś innej książce już o tym pisał, ale przemknęło mi to niepostrzeżenie, gdyż moje myśli skupione były na czymś innym .
Teraz ważny dla mnie okazał się fragment dotyczący odpowiedzialności. Odpowiedzialności za dziecko.

I na tym się dzisiaj skupię, zatem nie będzie to recenzja po lekturze. Będzie o tym, co JA wyniosłam po jej przeczytaniu.
Czy książka jest dobra dla ojców? Nie wiem. Myślę, że o to warto byłoby zapytać tych, którzy ją przeczytali, czy coś wniosła w ich postrzeganie świata relacji.
Ja przylgnęłam do odpowiedzialności.

W świetle całek książki to bardzo krótki fragment, mówiący o tym, że odpowiedzialnością za dziecko nie da się podzielić jak obowiązkami domowymi.

Jaki rozmiar ubrań nosi dziecko? Czy trzeba kupić nowe kredki, pióro, podręczniki i jakie? Kiedy trzeba iść z dzieckiem do dentysty lub lekarza? Co jest w danym momencie ważne w jego życiu? Kto idzie na zebranie do przedszkola lub szkoły i kiedy takie zebranie wypada?  Kiedy i jakie nowe ubrania trzeba kupić? Kiedy urodziny ma jego najlepszy kolega?

„…. Osiemdziesiąt procent matek uważa się za osoby samotnie wychowujące dzieci, nawet jeśli są zamężne. Według mężczyzn, którzy udzielają się w domu, takie stwierdzenia są głęboko nie fair. Uważają, że tyle samo pracują w domu, co ich partnerki, a czasem nawet więcej. Dlatego należy pamiętać o istotnej różnicy: poczucie samotności kobiet nie wynika z niezadowolenia z podziału prac domowych, ale z faktu, że całkowita odpowiedzialność za dziecko spoczywa na ich barkach.”

I ta odpowiedzialność nie ma nic wspólnego z podziałem obowiązków i z tym, że partner zrobi zakupy, gdy mu o tym powiesz, pójdzie  z dzieckiem do lekarza, gdy to zaplanujesz, czy pójdzie na zebranie, gdy go o to poprosisz. To jest podział obowiązków. Ale odpowiedzialność leży po jednej stronie. Tylko jedna strona ( przeważnie matka) myśli o tym. Cała odpowiedzialność spoczywa wtedy na jednych barkach.

Juul pisze również o tym, że o ile obowiązki domowe można podzielić, o tyle odpowiedzialności za dziecko podzielić się nie da. Każdy rodzic z osobna musi wziąć ją na siebie w 100%. Ale trzeba chcieć to zrobić.

A jeżeli tylko jedna strona ponosi pełną odpowiedzialność za dziecko, gdyż taki model obojgu odpowiada, Juul pisze o tym, by strona druga doceniała ów wysiłek i wyrażała swoją wdzięczność.

A dlaczego to dla mnie stało się tak ważne, odkrywcze niemalże?

Oczywiście subiektywnie w książkach szukam odpowiedzi na nurtujące mnie trudności lub dylematy. Czasem nie szukam,
a one same przychodzą.  Niespodziewanie, z najmniej oczekiwanej strony. I teraz już wiem skąd we mnie czasami poczucie przepełnienia, mimo dzielenia obowiązków z partnerem.
To już baaardzo wiele, dotrzeć do źródła.
I dlatego warto czytać książki, nawet te z założenia przeznaczone dla mężczyzn.

PS. W większości przypadków to matki ponoszą w rodzinach odpowiedzialność za dzieci, ale zdaję sobie sprawę, że może też być odwrotnie.
PS2. Cytat pochodzi z książki J.Juul’a „Być mężem i ojcem”.

Nie jesteśmy same

Nie jesteśmy same

Dzieci szukają wsparcia u dorosłych, a dorośli.,… u innych dorosłych.

Ja, jako klasyczny przykład Zosi Samosi, co to sama sobie ze wszystkim poradzi, mam trudność w proszeniu o pomoc i uczę się tego nieustannie.
Wierzę bowiem, i gdy udało mi się pokonać moje zosiosamosiowanie również doświadczyłam tego, że o wsparcie prosić warto.

Prosić nie jest łatwo

Cały czas również uczę się, jak prosić.
Metod jest wiele, w tym również zwane przeze mnie nieoczywistymi, które sama
( z różnego rodzaju wynikiem) stosowałam przez lata.
Które to? Może znacie z własnego doświadczenie, może zdarzyło Wam się działać w taki właśnie sposób.
Oczekujemy wsparcia i oczekujemy tego, że druga strona domyśli się, że o to nam właśnie chodzi.  Dużo tu myśli w rodzaju: znamy się tak długo i on powinien to wiedzieć, przecież to jasne jak słońce, że potrzebuję pomocy, dlaczego on ( ona) tego nie widzi. Przecież to widać, że jest mi ciężko, trudno….
Dużo tu pojęć z kategorii MUSI, POWINIEN, TRZEBA.

Odpowiedzialność

Gdy łapię się na takim myśleniu zawsze frapuje mnie, cóż to za mechanizm skłania mnie do myślenia, że druga osoba WIE, czego ja potrzebuję, albo co jest dla mnie ważne w danym momencie?

I gdy tak się sobie bliżej przyglądam odkrywam, że jest to mocno powiązane z odpowiedzialnością. Z braniem odpowiedzialności za siebie, swoje uczucia, potrzeby, za ich komunikowanie otoczeniu.
Gdy owej odpowiedzialności nie chcę wziąć przesuwam akcent z siebie na innych, w ich rękach, a nie w swoich, pozostawiając działanie/decyzję. Będę mogła potem powiedzieć, pomyśleć, że to ICH WINA.
A druga noga takiego podejścia to strach. Najzwyklejszy w świecie lęk przed odmową. Ucieczka przed związaną z tym frustracją. Oczywiście złudna, mamiąca, gdyż jeśli druga strona nie domyśli się, czego ja potrzebuję, frustracji również nie brakuje.

Szczerość

Co w zamian? Szczerość. Szczerość ze sobą i szczerość wobec drugiej strony.
Co czuję w danym momencie: smutek, zmęczenie, przeciążenie?
Czego potrzebuję: pomocy  – a konkretnie na czym ta pomoc miałaby polegać? Co konkretnie mogłaby zrobić druga osoba, bym owo wsparcie odczuła.
Im bardziej konkretny komunikat, tym bardziej zrozumiały dla drugiej strony.
Mało konkretny pozwala na dowolność interpretacji, w rezultacie czego możemy liczyć się z tym, że nie otrzymamy tego, co chcieliśmy.
Przykład: „Jest mi trudno, brakuje mi czasu na przygotowanie ważnego dla mnie projektu projektu, proszę Cię o wsparcie”
Dowolność zrozumienia: „Pomogę Ci wyszperać materiał do projektu”
Czego potrzebowałam: By w niedzielę zajął się dzieckiem, abym miała 3 godziny czasu na popracowanie nad projektem.
Dlatego warto być konkretnym: „W niedzielę chciałabym popracować nad ważnym dla mnie projektem. Czy mógłbyś zająć się dzieckiem przez 3 godziny, abym mogła się tym zająć?”

Prośba a żądanie

Pamiętam stale o tym, że prośba tym się różni od żądania, że dopuszcza odmowę.
A co wtedy? Możemy wspólnie wypracować takie rozwiązanie, które weźmie pod uwagę moją potrzebę oraz potrzebę stojącą za ową odmową.

Bo pamiętam również o tym, że strategii na zaspokojenie jednej potrzeby może być wiele, wystarczy tylko pozwolić im ujrzeć światło dzienne.

Jeśli jej chcesz

Jeśli jej chcesz

Chciałabym dzisiaj, pisząc o sobie, zaprosić Was do podzielenia się Waszym światem, Waszą drogą. Na tyle, na ile będziecie na to gotowe.  Zatem do dzieła :)
W poszukiwaniu spełnienia

Dzisiaj trochę o mojej drodze zawodowej, na której wiele razy skręcałam, stałam na rozdrożu, rzucałam się na głęboką wodę bez przygotowania i z przygotowaniem. Dokonywałam zmiany, gdyż czułam, że w miejscu, w którym aktualnie byłam, utknęłam. Czułam, że ja się zmieniam i chciałam, by wraz ze mną zmienił się mój zawodowy świat. Szłam za pragnieniami. Szukałam spełnienia. Nadal szukam. To jest proces, który trwał będzie, taką mam myśl, do końca moich dni.
Oczywiście, że będzie wyglądał inaczej w przyszłości. Jak? Któż to wie ?
Inaczej, bo i ja będę inna. Tak jak teraz jestem inna od tej sprzed 20 lat..

Początki były takie

Ukończyłam polonistykę, bo uwielbiałam i uwielbiam literaturę.
Gdy szłam na studia nie myślałam o przyszłości, o tym, gdzie będę pracować, co będę robić. 5 lat to był dla mnie tak odległy czas, że studia wybrałam z pasji, nie z planowanego działania dotyczącego przyszłości.

Po studiach przez 3 lata pracowałam w szkole podstawowej, ucząc dzieciaki polskiego. Wtedy to nie było miejsce dla mnie. Nie odnalazłam się w ramach pokoju nauczycielskiego. W tamtym czasie krótki czas pracy, ferie i wakacje nie były dla mnie motywatorem, który skłoniłby mnie do pozostania. Chciałam, by działo się więcej.

Sama w wielkim mieście

Przeniosłam się do Warszawy i pracowałam w agencji PR. To był ważny dla mnie czas. Nauczyłam się być sama w wielkim mieście. Mieszkać sama. Nauczyłam się wielu nowych rzeczy, które mnie zafascynowały. Spodobało mi się. Myślałam, że zostanę tam na zawsze.

Ściągnęła mnie z powrotem miłość. Chciałam być z człowiekiem, z którym jestem do dziś. Rzuciłam Warszawę, zamieszkaliśmy we Wrocławiu, a ja szukałam pracy. Najpierw z dużym entuzjazmem, potem z coraz mniejszym, a potem przyszła frustracja, bo jej znaleźć nie mogłam.

Małymi krokami…

W końcu wylądowałam jako kierownik salonu z odzieżą w centrum handlowym.
To była 3-miesięczna masakra, z pracą po 12 godzin na dobę. Pod koniec tych trzech miesięcy ważyłam 48 kg i nic nie wskazywało, że będzie lepiej.

Uratował mnie przyjaciel, proponując pracę w dziale marketingu.
Propozycję przyjęłam.
W tzw. międzyczasie ukończyłam dwa kierunki studiów podyplomowych,
by z papierami i z pogłębioną wiedzą, głębiej wejść w nową zawodową rzeczywistość.

Po jakimś czasie ponownie zmieniłam firmę, by zajmować się tym, czym wtedy bardzo chciałam się zajmować – public relations. Pracowałam z zapałem, lubiłam to, co robiłam. Pracowałam dużo, bardzo dużo.

Lata lecą…

Lata leciały, nie tylko w pracy, również moje. Zapragnęliśmy dziecka.Udało się. Urodził się Młody. Macierzyński trwał 5 miesięcy. W tym czasie w firmie zaszły duże zmiany i nie miałam już gdzie wracać.
I wtedy znowu z pomocą przyszedł znajomy. Zostawiłam małe dziecko pod opieką mamy i wróciłam do życia zawodowego.
Do dzisiaj pamiętam nabrzmiałe mlekiem piersi na służbowych wyjazdach. Teraz podjęłabym inną decyzję, ale wtedy to nie dzisiaj.

I tak w działach marketingu, na różnych stanowiskach, spędziłam kolejne 10 lat.

No to teraz będę skręcać!

Wraz z przyjściem na świat Młodego, powoli acz systematycznie, przewartościowywał się mój świat, moje zainteresowania, moje priorytety. Zaczęło się od kursów z metody Gordona i zapragnęłam zostać jej trenerem. Tak też się stało. Potem przyszło NVC, coaching, praca systemowa z rodziną. Zaczęłam w wolnym czasie prowadzić warsztaty dla rodziców i coraz więcej myślałam o tym, by z pasji uczynić swój zawód, żeby temu się poświęcić i na tym zarabiać.
Szkoliłam się, szkoliłam innych, równocześnie pracując na etacie marketingowym.

W podjęciu decyzji o kolejnej wielkiej zmianie w życiu zawodowym pomogła mi zawierucha w firmie, w której pracowałam od 10 lat. Podjęłam decyzję o odejściu z etatu.

Zmiana zawsze jest możliwa

I tak, po 40-stce, zaczynałam na nowo. Kolejny raz.
Warsztaty, szkolenia, sesje coachingowe zaczęły stanowić ważny i znaczący element mojego zawodowego życia.
Przez chwilę, skuszona wizją fajnego przedsięwzięcia, podjęłam się zarządzania pewnym projektem.
I tak naprawdę tutaj upewniłam się, co jest dla mnie ważne, czego w pracy i w relacjach zawodowych nie chcę, a czego chcę. To była dla mnie ważna lekcja.

I tak znalazłam się TU i TERAZ. Wiem, czego chcę. Wiem, co robię. Wiem, co mnie fascynuje i co sprawia mi radość.
Drugi człowiek. Wzbogacanie czyjegoś życia. Budowanie mostów. Czynienie relacji wartościowymi. Wspieranie, towarzyszenie, odkrywanie, uczenie się siebie i innych. Wciąż na nowo.

Ot i taka moja droga – wiele zmian w życiu zawodowym, poszukiwań własnego miejsca, zgodnego ze mną na danym etapie życia.
Zmiana mnie nie przeraża. Za każdym razem wchodziłam w nią z mocnym przekonaniem i wiarą, że sobie poradzę. Wiarą w siebie, w swoje możliwości. Popełniałam błędy, wyciągałam wnioski. Działałam.
Odpuszczałam, gdy czułam, że to nie to.
Szłam i idę nadal swoją drogą. Może krętą, czasami niebezpieczną, ale moją własną.

Mocno wierzę w to, że zmiana zawsze jest możliwa, o ile tego naprawdę chcemy.