
A on nie chce

Poniższy tekst napisałam w listopadzie 2013 roku. Był umieszczony na moim wordpressowym blogu.
Teraz, gdy buduję swoją stronę, przejrzałam tamte wpisy. Dodatkowo facebook przypomniał mi dzisiaj wpis z kwietnia 2014 roku, w którym to wpisie znajdują się zdjęcia dokumentujące Młodego podczas piłkarskiego treningu.
I pomyślałam, że się nim z Wami podzielę, bo jak się okazuje, bez naciskania, presji Młody sam z siebie rozpoczął swoją przygodę z piłka nożną w wersji „profesjonalnej”. I tak mamy do dzisiaj :)
Piłka nożna jest ważną częścią życia Młodego. Cały świat mógłby być wypełniony li tylko sprawami
z nią związanymi. Kopie piłkę na boisku, przed domem, na chodniku.
W domu ma małą gumowa piłeczkę, którą rozgrywamy mecze, gdy aura nie sprzyja wyjściu na zewnątrz.
O piłkarzach wie więcej od niejednego dorosłego, czyta o nich książki, zbiera karty.
Ma bardzo sprecyzowane sympatie drużynowe.
Ogląda mecze i chodzi na mecze, to znaczy chodzimy na nie razem. Ja też.
(zanim zostałam mamą syna do głowy by mi nie przyszło, że będę chodziła na mecze, oglądała mecze i kopała piłkę :).)
Gdy gra na boisku inni tatusiowie z zazdrością podpatrują jak się składa do strzału, jak podbija piłkę nogą i wykopuje, jak przyjmuję ją na klatę czy główkuje.
I pytają „Gdzie trenuje?”
No właśnie….
Nigdzie. Bo Młody, fan piłki i kopacz nieustanny nie chce chodzić na treningi. Były trzy przymiarki, ale żadna nie zakończyła się pozostaniem na dłużej.
Nie chce i już.
Domyślam się, w czym rzecz, choć nigdy tego nie usłyszałam wprost, ale….generalnie nie oto w tym tekście chodzi.
Rzecz w tym, że ja tak bym chciała, żeby on chodził na te treningi, żeby rozwijał swoją pasję pod okiem doświadczonego trenera, żeby nie okazało się, że zaprzepaścił talent…
Chciałabym, żeby on….
A on nie chce…
Hmmmm…..
Rodzicielstwo to często mierzenie się z moimi wyobrażeniami, oczekiwaniami, marzeniami odnośnie dziecka vs pragnienia, marzenia mojego dziecka.
Z tym, że nie zawsze „bo ja bym chciała, żeby on…” napotka jego „ja też chcę”. Z tym, że mój pomysł na jego życie nie jest równy jego pomysłowi.
Uczę się odpuszczać, podążać za dzieckiem takim, jakie jest, nie za moimi wyobrażeniami o dziecku. I staje się to dla mnie coraz ważniejsze, coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę. Że on, mój SYN, jest realny, jest tu i teraz, siedzi przy stole i kopie nogą w krzesło. Nie siedzi w mojej głowie. On istnieje NAPRAWDĘ. Jest z krwi i kości.
Ma swoje emocje, potrzeby, swoje zdanie. Ma swoją wizję samego siebie. I potrafi o nią zawalczyć, stanowczo sprzeciwiając się moim/naszym pomysłom na niego samego.
Gdy spotykam się z taką zdecydowaną odmową staram się zaakceptować jego wybór. Staram się, choć czasami nie jest to łatwe. Gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się: „zmarnuje talent”, „kiedyś będzie tego żałował” i tym podobne ……ale kołacze się coraz ciszej.
I z radością patrzę, jak kopie piłkę według własnego pomysłu, bez trenerskich pokrzykiwań i zespołowych struktur.
I myślę sobie, że to jest mu teraz najbardziej potrzebne.
Pasja kopania i moja akceptacja.