Ciało ma swoją mądrość

Ciało ma swoją mądrość

Nasze ciało i wysyłane przez nie sygnały.
Dlaczego tak trudno jest słuchać ciała? Dlaczego zagłuszamy to, co do nas mówi?

Jako dziecko

Moja pierwsza myśl, która pojawiła się jako odpowiedź na to pytanie to: dzieci i jedzenie.

Temat, który budzi wiele emocji. Bo karmienie tych, których kochamy, nie jest tylko zapewnianiem im pożywienia. Jest wyrazem miłości, troski, dbaniem o zdrowie, bezpieczeństwo. Zapewne dla każdej z nas jest czymś innym. Wspólne posiłki, ich przygotowywanie, wspólne spożywanie. Rytuały związane z jedzeniem, bądź ich brak.

Tyle, ile potrzeba

Każdy z nas rodzi się z naturalną zdolnością odczytywania podstawowych sygnałów płynących z ciała, związanych z zapewnieniem organizmowi pożywienia – głodu i pragnienia.
Gdy jestem głodny – jem.
Gdy spragniony – piję.
Jem i piję tyle, ile wystarczy by zaspokoić potrzebę.
Nie mniej. I nie więcej. Tyle, ile potrzeba.

Czy wiemy lepiej?

Z rodzicielskiego oglądu często wygląda to zupełnie inaczej.
Patrzymy i w głowie pojawiają się myśli: on za mało je, tyle jedzenia nie wystarczy mu do rozwoju, musi jeść więcej, musi jeść częściej, ugotowałam taki dobry obiad a on nie je, musi usiąść z nami do wspólnego stołu i zjeść itp., itd. Ciągnie się za nami nasza własna historia.

Dodatkowo z boku mogą pojawić się głosy bliskich nam osób: dlaczego on jest taki chudy? czy Ty mu zamykasz jedzenie w lodówce? Twoje dziecko wygląda na niedożywione, musisz mu dawać więcej jeść

Zagłuszanie…

Od tego blisko do:
– łyżeczka za mamusię, łyżeczka za tatusia…
– musisz zjeść wszystko, co na talerzu
– nie odejdziesz od stołu, póki nie zjesz wszystkiego
– będziemy tu siedzieć, aż nie skończysz
– jeszcze trzy łyżki, jeszcze pół kotlecika…
– ja wiem lepiej, kiedy jesteś głodny, a kiedy nie

Granica zostaje przesunięta.
Moment, w którym dziecko odebrało z ciała sygnał, że jest syte, zostaje zagłuszony przez kolejne porcje jedzenia

A przecież…

Wraz z przyjściem na świat Młodego, powoli acz systematycznie, przewartościowywał się mój świat, moje zainteresowania, moje priorytety. Zaczęło się od kursów z metody Gordona i zapragnęłam zostać jej trenerem. Tak też się stało. Potem przyszło NVC, coaching, praca systemowa z rodziną. Zaczęłam w wolnym czasie prowadzić warsztaty dla rodziców i coraz więcej myślałam o tym, by z pasji uczynić swój zawód, żeby temu się poświęcić i na tym zarabiać.
Szkoliłam się, szkoliłam innych, równocześnie pracując na etacie marketingowym.

W podjęciu decyzji o kolejnej wielkiej zmianie w życiu zawodowym pomogła mi zawierucha w firmie, w której pracowałam od 10 lat. Podjęłam decyzję o odejściu z etatu.

Zmiana zawsze jest możliwa

I tak, po 40-stce, zaczynałam na nowo. Kolejny raz.
Warsztaty, szkolenia, sesje coachingowe zaczęły stanowić ważny i znaczący element mojego zawodowego życia.
Przez chwilę, skuszona wizją fajnego przedsięwzięcia, podjęłam się zarządzania pewnym projektem.
I tak naprawdę tutaj upewniłam się, co jest dla mnie ważne, czego w pracy i w relacjach zawodowych nie chcę, a czego chcę. To była dla mnie ważna lekcja.

I tak znalazłam się TU i TERAZ. Wiem, czego chcę. Wiem, co robię. Wiem, co mnie fascynuje i co sprawia mi radość.
Drugi człowiek. Wzbogacanie czyjegoś życia. Budowanie mostów. Czynienie relacji wartościowymi. Wspieranie, towarzyszenie, odkrywanie, uczenie się siebie i innych. Wciąż na nowo.

Ot i taka moja droga – wiele zmian w życiu zawodowym, poszukiwań własnego miejsca, zgodnego ze mną na danym etapie życia.
Zmiana mnie nie przeraża. Za każdym razem wchodziłam w nią z mocnym przekonaniem i wiarą, że sobie poradzę. Wiarą w siebie, w swoje możliwości. Popełniałam błędy, wyciągałam wnioski. Działałam.
Odpuszczałam, gdy czułam, że to nie to.
Szłam i idę nadal swoją drogą. Może krętą, czasami niebezpieczną, ale moją własną.

Mocno wierzę w to, że zmiana zawsze jest możliwa, o ile tego naprawdę chcemy.