
W oddaleniu widać to, czego nie widać z bliska

Czasem trzeba się oddalić, by się zbliżyć.
Z oddalenia wszystko wygląda inaczej, a przede wszystkim do wielu spraw nabiera się dystansu i zmienia się perspektywę.
Z tej widzącej/słyszącej każdy najdrobniejszy szczegół ( czytaj: rozrzucone zabawki, wylane mleko, głośny krzyk, gdy boli głowa) na tę, która widzi, co jest naprawdę ważne.
Takiej, która schodzi ze szczegółu, by zobaczyć całość. Takiej, która nie skupia się na pojedynczych zdarzeniach, ale na ich ciągu i wyniku. Takiej, która widzi nie tylko jedno działanie, ale również odpowiedź na nie, a potem odpowiedź na ową odpowiedź. Cały ciąg zdarzeń. Nie jedno, być może w danej chwili mocno przyciągające uwagę.
Bo w owym ciągu tworzy się relacja. W owych zdarzeniach i odpowiedziach.
W interakcji. W on pyta, ja odpowiadam. On działa, ja działam. On krzyczy, ja słucham. Ja potrzebuję, proszę, on odpowiada. W jego nie chcę i mojej empatii, w jego nie będę i moich tłumaczeniach, dlaczego to jest dla mnie ważne. W jego prośbach o rzeczy różne i moich odpowiedziach, nie zawsze zgadzających się na owe prośby. W śpiesznych porankach, gdy czasu brak, w porankach leniwych, gdy w piżamach zasuwamy pół dnia.
W rozciągniętym czasie.
To takie tu i teraz, które trwa nieustannie i tworzy nas w relacji.
I owe chwile oddalenia potrzebne mi są, bym obejrzała nas w całości, w nieposzatkowaniu. Bym w oderwaniu od drugiej strony relacji ujrzała pełnię. Pełnię świata, który tworzymy z dnia na dzień. I jest to dla mnie bardzo ważne. Te chwile bez Młodego, które mocno mnie do niego zbliżają.