Będzie o czasie. O zarządzaniu czasem. O zarządzaniu czasem dla kobiet.
W końcu jestem kobietą!
Będzie o książce ( i nie tylko) Oli Budzyńskiej „Jak zostać Panią Swojego Czasu.”

Tytułem wstępu

Gdy pracowałam na etacie, paradoksalnie łatwiej mi było odnaleźć się w czasie.
Paradoksalnie, gdyż większość czasu spędzałam wtedy poza domem, w biurze. Wyjeżdżałam o 7.00, wracałam ok. 18.00.
Wypełniałam wszelkie swoje służbowe obowiązki w pracy, czasem jeszcze w domu
( wieczorem lub w weekendy).
Robiłam zakupy – na zmianę z Mężem.
Odwoziłam i przywoziłam Młodego z przedszkola – na zmianę z Mężem.
Gotowałam ( lub nie) – na zmianę z Mężem.
Płaciłam rachunki, planowałam wyjazdy, sprzątałam, prałam, czytałam książki, chodziłam do kina….
Gdy tak patrzę na to z perspektywy czasu, to zastanawiam się nad tym – JAK JA TO ROBIŁAM?????
Jak znajdowałam na to wszystko czas????

Robiłam, znajdowałam. Dało się.

Wszystko się zmieniło, gdy zaczęłam pracować z domu.
Wtedy zaczęły się moje problemy z czasem.
A raczej z zarządzaniem sobą w czasie.

I tak, w poszukiwaniu rozwiązania, trafiłam na Olę Budzyńską – Panią Swojego Czasu.

Gdzie był problem?

Praca z domu była zawsze moim marzeniem.
Miałam wizję samej siebie organizującej sobie pracę w odpowiadający mi sposób.
Własne biuro, biurko, komputer i ja, pracująca tak, jak mi się podoba, wtedy, kiedy chcę i tyle, ile chcę.
Jednym słowem – cudownie.

Rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana.
Praca z domu to praca w domu. A w domu zawsze jest coś do zrobienia.
– sprzątanie
– gotowanie
– mycie naczyń
– zakupy
– pranie
– ogródek do oporządzenia
– rachunki do opłacenia
– Młody do ogarnięcia przed i po szkole
– ostatnio również pies do wyspacerowania
– itd. itp.

Zanim usiadłam do pracy, zajmowałam się wieloma z tych czynności i gdy w końcu udało mi się zająć pracą to…. Młody wracał ze szkoły i przychodził czas na obiad, lekcje, podwożenie na treningi. Potem Mąż, kolacja, rozmowa. I tak kończył się dzień, a ja na pracę przeznaczałam maksimum trzy godziny.
Wielkie projekty leżały niezrealizowane, bo jak tu realizować duży projekt w tak krótkim czasie?
Stałam się mistrzynią odkładania na później, odwlekania, przekładania.
Mój terminarz puchł od powielanych wpisów. Chciałam w nim widzieć skreślane i wykonane zadania, a jedynie przepisywałam to samo z dnia na dzień.
Wrrrrrrr.

Tak się nie dało. By zarabiać i dopełnić swoich pracowych obowiązków potrzebowałam więcej czasu przeznaczać na pracę. Pracując na etacie robiłam to przez minimum 8 godzin dziennie, a teraz…

Dodatkowo, gdy już coś w końcu powstało, sprawę utrudniał mój perfekcjonizm. Nie wypuszczałam niczego w świat, bo ciągle było niedopracowane ( no przecież było, nie miałam czasu, by dopracować), jeszcze musiałam się dowiedzieć tego i owego, doczytać, porozmawiać, nauczyć się. A na to potrzeba czasu, którego nie miałam!

Ewidentnie coś było nie tak. I to coś nie pozwalało mi na kończenie tego, co zaczęłam, wypuszczanie w świat tego, co stworzyłam, na zarabianie.

Wpadłam w błędne koło, z którego trudno mi było wyjść.
Im więcej miałam czasu, tym miałam go mniej.
A przecież cały czas coś robiłam. Nie leżałam i nie pachniałam.
Nieustannie byłam zarobiona.

W pewnym momencie powiedziałam STOP i postanowiłam przyjrzeć się swojej organizacji, temu co i kiedy robię, i dlaczego tak się dzieje.
Szukałam wsparcia i pomocy.
Znalazłam je u Pani Swojego Czasu.

Co mi dała Ola Budzyńska i jej książka  „Jak zostać Panią Swojego Czasu?*
żródło: paniswojegoczasu.pl

Ustalam priorytety. Co jest teraz najważniejsze?
Odpuszczam. Są zadania, których nie muszę, nie chcę zrobić dzisiaj, jutro.
Są też takie, których nie zrobię nigdy.
Niemożliwym jest bowiem zrobienie wszystkiego i nie wszystko jest równie warte tego, by to zrobić.

Mój dzień zawsze był wypełniony NIEZMIERNIE WAŻNYMI ZADANIAMI, które należało zrobić. Wszystkie. Bez wyjątku.
Każde z nich tak samo ważne.  Lista puchła, a ja się nie wyrabiałam.
I jeszcze Młody coś chciał. Na już.
I jeszcze Mąż czegoś potrzebował. Na już.
Porzucałam jedne zadania na rzecz innych. Potem wracałam do tych porzuconych, niekoniecznie w tym samym dniu. Czasem po tygodniu. A czasem w ogóle nie wracałam i żyłam z ciężarem niedokończonego tematu.

Teraz ustalam priorytety i się ich trzymam. Oczywiście nie na sztywno, dopuszczam modyfikacje, gdy zdarzy się coś, co uznam za konieczne do wykonania. Jednakowoż staram się ich trzymać i robię je na początku dnia ( owe priorytety).

Odpuszczam. Z pełną świadomością postanawiam, że czegoś nie zrobię i albo wpisuję to w innym terminie, albo…. nie robię w ogóle.  Odpuszczanie uczyniło moje działanie lekkim i sprawnym.
Czasami mam wrażenie, że to była dla mnie ważniejsza lekcja, niż ustalanie priorytetów.

Jem słonia po kawałku.
Rozpisuję sobie te kawałki na jak najmniejsze kawałeczki i zajadam je po kolei,
jeden po drugim.

Duże projekty przerażają. Cel wydaje się tak odległy, droga taka kręta i wydaje się nie mieć końca. Ile to potrwa? jak ja to zrobię? To niemożliwe.

Możliwe, ale inaczej.
Po kawałku, kawałeczku, małymi krokami.
Tak małymi, że czasami wydaje się, jakbym w ogóle nie posuwała się naprzód. A idę.
Metoda małych kroków to idealne rozwiązanie, które powoli acz systematycznie przybliża mnie do celu.
Bez niej moja strona www nigdy by nie powstała :)

Pozbyłam się złudzeń odnośnie motywacji do działania i… dobrze mi z tym!
Zaprzyjaźniłam się również z SAMODYSCYPLINĄ :).

Fajnie jest mieć motywację do działania. To uczucie jest jedyne w swoim rodzaju.
Jakbym dostawała skrzydeł. Mam wtedy tyle pomysłów i energii, że mogłabym góry przenosić. Motywacja jest cudowna i życzyłabym sobie mieć ją cały czas.

A co, gdy jej nie ma? Jak ją  w sobie wskrzesić? Jak ją odzyskać?
Bo motywacja czasem jest, a czasem jej nie ma. Czasami się zmotywujesz do działania, a czasami nie.

Zamiast szukać motywacji po prostu działam. A pomaga mi w tym samodyscyplina. I choć słowo źle się kojarzy, to uważam ją za dar, który sprawia, że buduję w sobie nawyk działania, czy mi się chce, czy nie.
” Samodyscyplina jest umiejętnością – i to jest właśnie piękne, bo dzięki temu możesz sięgać po nią wtedy, gdy jest Ci potrzebna, podczas gdy motywacja to uczucie, raz silniejsze, raz słabsze.

żródło: paniswojegoczasu.pl

Zrobione jest lepsze od doskonałego.
Nic dodać, nic ująć.
Przyjęłam to jako pewnik.

Pragnienie, by wszystko, co robię było najlepsze, doskonałe, dopieszczone, dopracowane od początku do końca,  bardzo utrudniało mi pracę i wydłużało ją w czasie. Dodatkowo efekt końcowy często mnie nie zadowalał, więc byłam sfrustrowana, bo przecież mogłam jeszcze zrobić to lub tamto, żeby było lepiej.

Zrobione jest lepsze od doskonałego – teraz to moja dewiza.
I nie oznacza to, że wypuszczam buble, nie przykładam się do tego, co robię lub cokolwiek olewam.
Nic takiego. Staram się najlepiej, jak potrafię w danym momencie, dopracowuję, dopieszczam i wypuszczam w świat w określonym terminie.
Daje mi to poczucie zadowolenia z wykonanej pracy i możliwość rozwoju podczas obserwowania czy ulepszania żyjącego efektu mojej pracy.
To podejście stało się dla mnie bardzo uwalniające.

Multitasking to bullshit!

Jako człowiek korporacji wielozadaniowość miałam we krwi. Przecież nie mogło być inaczej. Liczy się ten, kto potrafi wykonywać wiele rzeczy jednocześnie.
Tak też działałam. W pracy i w prywatnym życiu.
Do czasu, gdy poczułam, że moja efektywność gwałtownie spada. Że nie daję rady. Potocznie mówiąc „nie ogarniam”.

Oczywiście zarzucałam sobie, że to moja wina, starzeję się itp.
I dalej próbowałam ciągnąć wiele tematów na raz. Coraz mniej efektywnie.

Pani Swojego Czasu nauczyła mnie, że „człowiek nie jest maszyną; wykonywania większości rzeczy nie jest w stanie łączyć z innymi obowiązkami, pozostając na tym samym poziomie produktywności”.

Przełączyłam się na MONOTASKING. I moja efektywność wzrosła :).

Tytułem podsumowania

Odzyskałam mój czas. Odzyskałam siebie w czasie. Realizuję to, co sobie zamierzyłam. Zmierzam ku moim celom.
Wszystko to sprawia, że jestem bardziej pewna siebie i tego, co jest dla mnie ważne,  bardziej zdecydowana, czerpię więcej przyjemności z życia i działania.  To dobry kierunek!

Wybrałam to, co dla mnie najważniejsze. Jeśli, tak jak ja, utraciłaś panowanie nad swoim czasem i pragniesz je odzyskać, na pewno znajdziesz  w książce to, co przemówi do Ciebie i znajdzie zastosowanie w Twoim świecie.

PS. I jeszcze parę słów o książce – fizycznym produkcie.
Kocham książki. Jestem ksiażkomaniaczką . Znaczenie mają dla mnie zapach, faktura kartek, kolory.
Nieustannie, od dziecka, wącham każdą nowo kupioną książkę.
Jeśli robisz tak samo  – nie będziesz zawiedziona :). Zapach delikatny, a kartki aksamitne, zatem gdy włożysz nos, poczujesz miękki dotyk na swojej skórze.

PS2. Książkę czyta się jednym tchem. Sposób pisania sprawia, że przesz naprzód jak burza, chcąc dowiedzieć się, co dalej – jak w najlepszym kryminale!

∗ Moje kontakty z Panią Swojego Czasu to nie tylko książka. Zaczęło się od fanpage i grupa Panie Swojego Czasu. Potem był kurs online.  Wszystkie elementy ważne i cenne. Książka była dla mnie smacznym dodatkiem.
Dla Ciebie może być początkiem drogi. Polecam.

> zdjęcia pochodzą ze strony www.paniswojegoczasu.pl
> zamieszczone cytaty pochodzą z książki Oli Budzyńskiej „Jak zostać Panią Swojego Czasu. Zarządzanie czasem dla kobiet”.