Czy obserwując zwierzęta możemy się czegoś dowiedzieć o ludziach?

Czy obserwując zwierzęta możemy się czegoś dowiedzieć o ludziach?

,Nasza rodzina ma model 3 + 2, troje ludzi  – Ja, W. i Młody – i dwa zwierzaki – kotka Tanti i pies Rubi.

Z kotem żyję od dawna. Zawsze byłam kociarą i odkąd mogę mieć kota, bo jestem ‘na swoim”, to go mam. Jednego, potem drugiego. Bez kota nie wyobrażam sobie życia.
Pies jest z nami od niedawna. I odkąd jest, mam pole obserwacji tych różnych charakterów zarówno w ich własnej relacji, jak i relacji z nami. Są tak różne!

  1. Kotka

Spokojna, stonowana, bardzo samodzielna i samowystarczalna. Żyje się  z nią czasami tak, jakby jej nie było. Ma swoje miejsca, w których się wyleguje. Blisko nas, ale nie inwazyjnie. Ma swoją własną przestrzeń, którą pielęgnuje i której strzeże. Sama dba o siebie. Myje się sama, załatwia się do kuwety, zawsze zasypuje po sobie swoje odchody. Je i pije delikatnie, spokojnie, tylko to, co jej się wsypie do misek.
Jest bardzo cicha. Chodzi bezgłośnie, skacze delikatnie. Niczego nie niszczy. Bardzo rzadko miauczy.
Czasami upomina się o to, by ją pogłaskać. Podchodzi wtedy delikatnie pod rękę lub ociera się o nogi.
Głaskana zaczyna mruczeć, a to cudowny dźwięk.
Gdy poczuje, że ma dosyć, odchodzi do swoich zajęć.
Lubi być blisko nas, gdy zmieniamy pokój ona idzie za nami. Jest blisko, jednocześnie dając nam i sobie przestrzeń. Jest z nami, jednocześnie będąc obok nas.

  1. Pies

Dynamiczny, ekspresyjny, hałaśliwy. Porusza się głośno. Gdy kładzie się na podłodze, słychać to w całym domu. Cały czas blisko. Szczeka, skacze, zachęca do interakcji. Przynosi swoje zabawki, by się z nim bawić. Na brak reakcji z naszej strony reaguje niezadowoleniem i coraz mocniejszym dopominaniem się o kontakt. Kilka razy dziennie, niezależnie od naszych planów, chcenia bądź niechcenia, pogody i czego tam jeszcze, wymaga wyprowadzania na spacer. Ubrudzonego trzeba wykąpać. Je głośno, pije tak, że mlaskanie słychać z daleka.
Każdy z nim kontakt jest energiczny, dynamiczny i głośny. Nigdy nie ma dosyć.
Jest cały czas przy nas. Z nosem węszącym, wpatrzonymi oczyskami.

  1. Relacja między nimi
Raczej szorstka. Pies jest bardzo zazdrosny o uwagę dawaną kotu.  Gdy tylko głaszczemy kotkę lub do niej gadamy przybiega i wpycha się, co skutkuje tym, że kot odchodzi. Pies zostaje.

SĄ TAK RÓŻNE.

Dlaczego o tym piszę?

Zauważyłam, że nasza uwaga skupia się na psie. On ją niejako przyciąga swoim zachowaniem, sposobem bycia, swoją energią. Tym, że nas zaczepia, inicjuje kontakt, jest blisko nas, potrzebuje wyprowadzania, mycia, zabawy. Absorbuje nas. Zajmujemy się nim dużo więcej, niż kotką.
Dodatkowo jego zazdrość powoduje, że nawet w chwilach, gdy kot przychodzi do nas, by zrealizować swoją potrzebę bliskości, nie ma możliwości, by ją zaspokoić. Kot odchodzi, bo to, co wyrabia pies to nie jego bajka.

Zauważyłam też, że kotka gaśnie. Nieustannie przeganiana przez psa, bez naszej uwagi, którą dawaliśmy jej wcześniej. Postanowiłam coś z tym zrobić, by również kocicy dać przestrzeń na bycie z nami w formie, której potrzebuje. I mogłam to zrobić tylko dlatego, że dostrzegłam to, co się wydarzyło z naszą uwagą, że skupiła się na jednej istocie, a druga zaczęła być pomijana.
Dostrzeżenie tego pozwoliło mi zmodyfikować swoje działanie tak, by każdy zwierzak dostawał od nas to, czego potrzebuje, co jest dla niego ważne, by ten bardziej ekspansywny nie zawładnął całą przestrzenią, by ten spokojniejszy również miał swój z nami czas.
Bo to, że jest właśnie taki nie oznacza, że nie potrzebuje naszej uwagi, czułości i bliskości.
Oznacza, że potrzebuje jej w innym stopniu, w innej formie i innym nasileniu.

Jak to się ma do ludzi?
Dzieci też są różne.
Jedne dynamiczne, energiczne, w stałym kontakcie z rodzicami, mocno komunikujące swoje potrzeby, absorbujące, zajmujące.
Inne spokojne, samodzielne, zajmujące się same sobą, introwertyczne.
Takie rodzeństwa.
A uwaga rodziców?

Obserwując zwierzęta możemy się dużo dowiedzieć o nas samych.
Jeśli tylko będziemy otwarci na to, by te obserwacje przełożyć na nasze ludzkie życie.

Dorastając do wolności

Dorastając do wolności

Niedługo lato, wakacje, czas swobody, wyluzowania. Czas radosnej, nieskrępowanej zabawy.
Na ile pozwalamy swoim dzieciom korzystać z tego czasu?

Dzikie dziecko

Wakacje są czasem, w którym Młody ma szansę zrzucić z siebie wiele z konwenansów oraz nałożonych na niego między innymi przez  tzw. socjalizowanie ograniczeń i wyzwolić się.
A to zrzucanie jest mu bardzo potrzebne, widzę to w pełni właśnie teraz.

Lubię obserwować te chwile, gdy z rozwianymi włosami, boso, ubrany tak, jak sobie sam wybrał, a raczej rozebrany, bo u Młodego swoboda objawia się przede wszystkim zrzucaniem z siebie ubrań, biega z radością na twarzy, walcząc z falami, piaskiem, wiatrem.

I staram się nie przeszkadzać mu w tym wyzwoleniu.
W pełni ufam mu we wszystkim, co dotyczy odczuć jego własnego ciała.
Gdy mówi, że jest mu ciepło nie nalegam na ubranie koszulki, swetra czy ciepłych spodni, choćby mi samej było zimno.
Gdy mówi, że chce iść boso ( a na wakacjach chodzi tak przez 90% czasu), nie każę mu zakładać butów i wędrujemy, ja obuta a on nie.
Gdy pod spodenki nie chce założyć majtek nie nalegam, aby je założył.
Gdy mówi, że nie jest głodny nie naciskam, choć może mi się wydawać, że głodny już być powinien, bo ja jestem.

Obserwuję, jak wiele radości sprawia mu powrót do natury, możliwość samodecydowania.
Patrzę jak zrzuca z siebie warstwy cywilizacji i dziczeje.

Obserwuję, towarzyszę, jestem przy i cieszę się, że jest w nim tak dużo naturalności i radości.
Im mniej mojej interwencji, tym większa jego swoboda i radość.

Obserwuję również siebie i moje reakcje w zetknięciu z wyswabadzaniem się Młodego.
Widzę, jak silne są we mnie niektóre przekonania (co wypada, a co nie).
Widzę również, jak wiele się we mnie zmieniło i cieszę się z tego.
Że buty, jedzenie, majtki nie stanowią dla mnie problemu.
Że ufam mojemu dziecku coraz bardziej.
I codziennie uczę się od niego czegoś nowego – o nim i o sobie samej.

I chciałabym również poczuć tę dzikość w sobie, powrócić do dziecięcej radości i swobody.
Nie zawsze się to udaje, więc póki co uważam, aby nie zabić tego w moim dziecku.
I nie ma we mnie obawy, że gdy teraz pozwolę mu na dużą swobodę problematyczny będzie moment powrotu do codzienności.
Wręcz przeciwnie. Wierzę, iż Młody łatwiej odnajdzie się w świecie obowiązków, gdy będzie miał świadomość, iż są takie momenty, gdy może pozwolić wyjść na światło dzienne swojej dzikiej naturze, która jest ważną częścią jego osobowości.  I że nie musi się to dziać jedynie podczas wakacji.

A on nie chce

A on nie chce

Poniższy tekst napisałam w listopadzie 2013 roku. Był umieszczony na moim wordpressowym blogu.
Teraz, gdy buduję swoją stronę, przejrzałam tamte wpisy. Dodatkowo facebook przypomniał mi dzisiaj wpis z kwietnia 2014 roku, w którym to wpisie znajdują się zdjęcia dokumentujące Młodego podczas piłkarskiego treningu.

I pomyślałam, że się nim z Wami podzielę, bo jak się okazuje,  bez naciskania, presji Młody sam z siebie rozpoczął swoją przygodę z piłka nożną w wersji „profesjonalnej”. I tak mamy do dzisiaj :)

„Chciałabym, żeby on” – listopad 2013

Piłka nożna jest ważną częścią życia Młodego. Cały świat mógłby być wypełniony li tylko sprawami
z nią związanymi. Kopie piłkę na boisku, przed domem, na chodniku.
W domu ma małą gumowa piłeczkę, którą rozgrywamy mecze, gdy aura nie sprzyja wyjściu na zewnątrz.
O piłkarzach wie więcej od niejednego dorosłego, czyta o nich książki, zbiera karty.
Ma bardzo sprecyzowane sympatie drużynowe.
Ogląda mecze i chodzi na mecze, to znaczy chodzimy na nie razem. Ja też.
(zanim zostałam mamą syna do głowy by mi nie przyszło, że będę chodziła na mecze, oglądała mecze i kopała piłkę :).)
Gdy gra na boisku inni tatusiowie z zazdrością podpatrują jak się składa do strzału, jak podbija piłkę nogą i wykopuje, jak przyjmuję ją na klatę czy główkuje.
I pytają „Gdzie trenuje?”
No właśnie….


Nigdzie. Bo Młody, fan piłki i kopacz nieustanny nie chce chodzić na treningi. Były trzy przymiarki, ale żadna nie zakończyła się pozostaniem na dłużej.
Nie chce i już.
Domyślam się, w czym rzecz, choć nigdy tego nie usłyszałam wprost, ale….generalnie nie oto w tym tekście chodzi.
Rzecz w tym, że ja tak bym chciała, żeby on chodził na te treningi, żeby rozwijał swoją pasję pod okiem doświadczonego trenera, żeby nie okazało się,  że zaprzepaścił talent…
Chciałabym, żeby on….
A on nie chce…
Hmmmm…..

Rodzicielstwo to często mierzenie się z moimi wyobrażeniami, oczekiwaniami, marzeniami odnośnie dziecka vs pragnienia, marzenia mojego dziecka.
Z tym, że nie zawsze „bo ja bym chciała, żeby on…” napotka jego „ja też chcę”. Z tym, że mój pomysł na jego życie nie jest równy jego pomysłowi.

Uczę się odpuszczać, podążać za dzieckiem takim, jakie jest, nie za moimi wyobrażeniami o dziecku.  I staje się to dla mnie coraz ważniejsze, coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę. Że on, mój SYN, jest realny, jest tu i teraz, siedzi przy stole i kopie nogą w krzesło. Nie siedzi w mojej głowie. On istnieje NAPRAWDĘ. Jest z krwi i kości.
Ma swoje emocje, potrzeby, swoje zdanie. Ma swoją wizję samego siebie. I potrafi o nią zawalczyć, stanowczo sprzeciwiając się moim/naszym pomysłom na niego samego.
Gdy spotykam się z taką zdecydowaną odmową staram się zaakceptować jego wybór. Staram się, choć czasami nie jest to łatwe.  Gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się: „zmarnuje talent”, „kiedyś będzie tego żałował” i tym podobne ……ale kołacze się coraz ciszej.

I z radością patrzę, jak kopie piłkę według własnego pomysłu, bez trenerskich pokrzykiwań i zespołowych struktur.
I myślę sobie, że to jest mu teraz najbardziej potrzebne.
Pasja kopania i moja akceptacja.

O czasie

O czasie

Pamiętacie to słynne powiedzenie, że nie liczy się ilość czasu spędzanego z dzieckiem, ale jego jakość.  Że nie jest ważne, czy dziennie poświęcacie dziecku pół godziny, czy 4 godziny, ale to, w jaki sposób wykorzystujecie ten czas?
W obliczu ostatniego mojego niedoczasu, wielu obowiązków, które spowodowały chwilowe przeniesienie większości mojej uwagi na sprawy inne, niż bycie z Młodym, pojawiły się we mnie przemyślenia z tym związane.

W poszukiwaniu spełnienia

Młody potrzebuje dużo czasu spędzanego z nim – w formie różnej. Raz bardzo aktywnej, uczestniczącej, gdy razem coś robimy, bawimy się, czytamy, rozmawiamy, śmiejemy się, wygłupiamy, siłujemy. Za chwilę takiego spędzanego niejako obok, wtedy gdy on coś robi sam, ogląda, bawi się,
a ja jestem obok. Czasem to obok oznacza bardzo blisko, ale nie jestem uczestniczką wydarzeń. Jestem ich towarzyszem. Towarzyszem, który w tej chwili może również zrobić coś innego, np. poczytać.
Najważniejsze, że jestem blisko. Że można zawołać mamo. Pokazać rysunek. Podzielić się myślą, albo po prostu oprzeć o mnie stopy.
I to jest właśnie ilość czasu, który spędzamy razem. Jego jakość jest różna, co nie znaczy, że mniej ważna. Że ważna jest tylko owa aktywna obecność.  Że tylko wtedy, gdy aktywnie coś razem robimy, to ma to dla Młodego wartość. Równie ważny jest dla niego czas, gdy niejako współistniejemy, jesteśmy razem, ale obok siebie.

A refleksja stąd, że teraz owego czasu współistnienia mamy bardzo mało. Bo aby ten czas był, potrzebny jest czas właśnie.  A gdy mam go mało, to mamy dla siebie tylko chwile owej obecności aktywnej, która z początkowej definicji mieściłaby się w zakresie ” nie ilość tylko jakość”. I widzę, i słyszę, i czuję, jak bardzo Młodemu brakuje owego „czasu nie czasu”. Że w powolnym byciu niebyciu syci się. I że teraz tego brakuje.

I wniosek mam taki, że i jakość i ilość, że bycie niebycie, towarzyszenie, obecność na dotknięcie stóp ważne są tak samo, jak siłowanki, wspólne gry czy rysowanie.  Że potrzebna jestem zarówno jako aktywna uczestniczka, jak i nieaktywna towarzyszka.
Gdy jestem po prostu. I gdy jest czas, dużo czasu.
I tego naprzemiennego bycia nie da się zastąpić niczym, ani zrekompensować chwilą aktywności i zainteresowania.

PS. To jest moja wiedza wywiedziona z obserwacji.  Teraz już nie mogę mydlić sobie oczu, że wystarczy chwila. A co z tą wiedzą zrobię, to temat na osobny wpis…

O pełni

O pełni

Wczorajszy dzień pokazał mi kolejny raz, że warto jest przekraczać własne granice i że droga związana z budowaniem relacji z Młodym, którą kilka lat temu obrałam, prowadzi do pełni.

Marzenia

I myliłby się ten, kto myśli, że droga ta jest usłana różami. Zdecydowanie tak nie jest. Jeśli dawno temu marzyłam o tym, by dało się wyeliminować konflikty, dzisiaj już wiem, że była to mrzonka, marzenie z tych nie do spełnienia, powodujące frustrację u marzyciela.
Zdobyłam za to o wiele więcej. Czuję życie, jak pulsuje we mnie i w Młodym, jak uczucia słyszane buzują , jak stojące za nimi potrzeby wychodzą na światło dzienne.

Konflikt jak taniec

Wczorajsze trzy godziny rozwiązywania konfliktu z Młodym spowodowały, iż doświadczyłam pełni, połączenia i zrozumienia.
Zaczęło się niewinnie: od jego „Chcę już teraz” i mojego „Teraz nie jest to możliwe. Znajdźmy inne rozwiązanie.”
Jego potrzeba zderzyła się z moją.  I zaczął się nasz taniec. Wściekłość Młodego, iż nie będzie miał teraz tego, o czym zamarzył, była niesłychanie gwałtowna.

Trwałam i aktywnie słuchałam, aż cała złość, frustracja, smutek spowodowany odmową zostały wypowiedziane.
Gwałtowność dziecięcych reakcji bywa nie do przewidzenia. Słowna reakcja również bywa trudna do przyjęcia. Wtedy oddycham głęboko. Pamiętam, że każde NIE skierowane do mnie to TAK dla jego własnych potrzeb. Pamiętam, aby „czytać” jego słowa niebezpośrednio i gdy mówił, że się wyprowadzi z domu, ucieknie, nie pójdzie do szkoły, rozwali to, czy tamto czytałam to jako: bardzo chciałem dzisiaj zjeść popcorn ( bo o niego tutaj chodziło), trudno jest mi się pogodzić z myślą, że dzisiaj go nie będzie, nie umiem sobie poradzić z uczuciem frustracji, odmawiasz mi, czy to oznacza, że mnie nie kochasz……
Temperatura emocji to opadała, to wznosiła się. Ja oddychałam głęboko ( tak, oddech ratuje wiele sytuacji).

Gdy opadła na tyle, że mogliśmy przejść do poszukiwania rozwiązania nie udało się go znaleźć. Poszukiwaliśmy, ale żadne nie było w stanie zaspokoić potrzeb obu stron.

Ale jak się z czasem okazało, znalezienie rozwiązania nie było tutaj najważniejsze. W tej rozmowie odeszło ono na dalszy plan. Nie udało się go tym razem znaleźć… trudno. Może kolejnym razem się uda.
W swoich rozważaniach Młody przeszedł do istoty konfliktu, reakcji na konflikt, zaczął opowiadać mi o szkolnych kolegach, bójkach i co za tym stoi.
Opowiadał mi o słowach, które mają moc. O Piotrku, który reaguje agresją na: „odwal się” ze strony kolegów, którzy nie chcą się z nim bawić i o tym, co za ową agresją stoi. Dzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami, odczuciami i przemyśleniami.

Przepływ i pełnia

Nasz taniec trwał trzy godziny, w trakcie których doświadczyłam pulsującego w sobie i w Młodym życia.  Czułam kontakt nawet w momencie, gdy pozornie mnie odpychał. Czułam przepływ. Czułam pełnię.
czy było łatwo? NIE BYŁO.
Ale to, co się wydarza pomiędzy nami, warte jest tego, by NIE BYŁO ŁATWO.

W oddaleniu widać to, czego nie widać z bliska

W oddaleniu widać to, czego nie widać z bliska

Czasem trzeba się oddalić, by się zbliżyć.
Z oddalenia wszystko wygląda inaczej, a przede wszystkim do wielu spraw nabiera się dystansu i zmienia się perspektywę.

Z tej widzącej/słyszącej każdy najdrobniejszy szczegół ( czytaj: rozrzucone zabawki, wylane mleko, głośny krzyk, gdy boli głowa) na tę, która widzi, co jest naprawdę ważne.
Takiej, która schodzi ze szczegółu, by zobaczyć całość. Takiej, która nie skupia się na pojedynczych zdarzeniach, ale na ich ciągu i wyniku. Takiej, która widzi nie tylko jedno działanie, ale również odpowiedź na nie, a potem odpowiedź na ową odpowiedź. Cały ciąg zdarzeń. Nie jedno, być może w danej chwili mocno przyciągające uwagę.
Bo w owym ciągu tworzy się relacja. W owych zdarzeniach i odpowiedziach.
W interakcji. W on pyta, ja odpowiadam. On działa, ja działam. On krzyczy, ja słucham.  Ja potrzebuję, proszę, on odpowiada. W jego nie chcę i mojej empatii, w jego nie będę i moich tłumaczeniach, dlaczego to jest dla mnie ważne. W jego prośbach o rzeczy różne i moich odpowiedziach, nie zawsze zgadzających się na owe prośby. W śpiesznych porankach, gdy czasu brak,  w porankach leniwych, gdy w piżamach zasuwamy pół dnia.
W rozciągniętym czasie.
To takie tu i teraz, które trwa nieustannie i tworzy nas w relacji.

I owe chwile oddalenia potrzebne mi są, bym obejrzała nas w całości, w nieposzatkowaniu. Bym w oderwaniu od drugiej strony relacji ujrzała pełnię. Pełnię świata, który tworzymy z dnia na dzień.  I jest to dla mnie bardzo ważne. Te chwile bez Młodego, które mocno mnie do niego zbliżają.